Przebieg trasy:
Iwonicz Zdrój - Cergowa(716 m.n.p.m) - Tylawa - Olchowiec
- Baranie(754 m.n.p.m) - Sedlo Mazgalica(586 m.n.p.m)
-Szczob(697 m.n.p.m) - Filipovsky Vrch(705 m.n.p.m) - Ożenna
- Wysokie(657 m.m.p.m) - Krempna - Grzywacka(567 m.n.p.m)
-Łysa Góra(640 m.n.p.m) - Chyrowa - Dukla - Iwonicz Zdrój
Dystans:
ok 100km
Opis trasy:
Dzień I
16-03-2016r
- Baranie(754 m.n.p.m) - Sedlo Mazgalica(586 m.n.p.m)
-Szczob(697 m.n.p.m) - Filipovsky Vrch(705 m.n.p.m) - Ożenna
- Wysokie(657 m.m.p.m) - Krempna - Grzywacka(567 m.n.p.m)
-Łysa Góra(640 m.n.p.m) - Chyrowa - Dukla - Iwonicz Zdrój
Dystans:
ok 100km
Opis trasy:
Dzień I
16-03-2016r
Godzina 5:30, obudziłem się, coś zjadłem, zaglądnąłem przez okno, a tam ? Właśnie. W noc przed wyprawą, pogoda zrobiła nas w konia. Miało być ciepło, a było -2 stopnie i biało, wszędzie biało. Nasypało śniegu i to nie mało. Na wyprawę było już wszystko gotowe, więc nie zamierzałem odpuszczać. Spakowałem plecak, ruszyłem w drogę.
Na placu czekał już na mnie Robert, wybrał się ze mną na te szaleńczą wyprawę. to moja pierwsza wyprawa, która trwała więcej niż jeden dzień. Nie pytajcie dlaczego akurat taką porą :D. Plecaki ciężkie, trudno było się przyzwyczaić do takiego ciężaru na plecach. Na sobie miałem buty, które kupiłem dzień wcześniej nie mając ich ani razu na nogach... no... raz, w sklepie jak przymierzałem.
Start był nawet przyjemny. Ziemia lekko zmarznięta, nie było błota, lekki mrozik doskwierał na początku, ale jak przyszło nam wspinać się na Cergową w śniegu po kostki, to temperatura ciała znacznie się podniosła.
Na placu czekał już na mnie Robert, wybrał się ze mną na te szaleńczą wyprawę. to moja pierwsza wyprawa, która trwała więcej niż jeden dzień. Nie pytajcie dlaczego akurat taką porą :D. Plecaki ciężkie, trudno było się przyzwyczaić do takiego ciężaru na plecach. Na sobie miałem buty, które kupiłem dzień wcześniej nie mając ich ani razu na nogach... no... raz, w sklepie jak przymierzałem.
Start był nawet przyjemny. Ziemia lekko zmarznięta, nie było błota, lekki mrozik doskwierał na początku, ale jak przyszło nam wspinać się na Cergową w śniegu po kostki, to temperatura ciała znacznie się podniosła.
Z Cergowej zeszliśmy do Zawadki Rymanowskiej, stamtąd udaliśmy się w stronę drogi krajowej E371, a następnie do Tylawy. Tam zrobiliśmy szybkie zakupy, a następnie odbiliśmy żółtym szlakiem w stronę Olchowca.
Z Tylawy do Olchowca prowadzi bardzo ciekawy szlak, wzdłuż nieistniejących już wsi. Pierwszą z nich jest Smereczne, (dawniej Świerkowa). W 1889r. wieś zamieszkiwało 158 osób (38 domostw). Po II wojnie światowej mieszkańcy zostali wysiedleni, a dzisiaj można zaobserwować tam pozostałości po strażnicy niemieckiej i szybach naftowych. Przy drodze postawiony został pomnik upamiętniający.
Kolejną opuszczoną wioską jest Wilsznia, z ukraińskiego słowa wilcha, co oznaczało olcha. W 1898r liczyła sobie 33 domy i 191 mieszkańców. W czasie II wojny światowej wieś została doszczętnie spalona, a mieszkańcy dobrowolnie przenieśli się na tereny obecnej Ukrainy.
Jakość szlaku w większości wyglądała jak na zdjęciu obok. Zalana wodą, albo brodziło się w błocie po kostki. Miejscami bardzo trudno było się z tym wyminąć. Mam nadzieję że w lecie wygląda znacznie lepiej, bo mam zamiar wybrać się tam ponownie.
Nogi już lekko zmęczone, ale czas nawet dobry. Z Olchowca na Baranie doszliśmy w nieco ponad godzinę. Zdążyliśmy przed zachodem słońca. Rozpakowaliśmy rzeczy w altanie przygotowaliśmy patyki na ognisko, i weszliśmy sobie na wieżę widokową, podziwiać piękny zachód słońca.
Kiedy słońce już zaszło, zrobiło się baaardzo zimno. Próba rozpalenia ogniska zakończyła się porażką. Wszystkie suchsze patki były przykryte grubą warstwą śniegu, a to co udało nam się wcześniej nazbierać, to były świeżo nałamane gałęzie przez wichury, które przeszły kilka tygodni wcześniej. Zmarznięci zjedliśmy na szybko coś w namiocie i poszliśmy spać. To była najdłuższa noc w moim życiu. Najgorsze jest to, że zamiast karimaty, zabrałem ze sobą matę samopompującą. Całą noc czułem przeszywające zimno. Temperatura spadła w granicach -5 stopni.
Dzień III
Kolejną opuszczoną wioską jest Wilsznia, z ukraińskiego słowa wilcha, co oznaczało olcha. W 1898r liczyła sobie 33 domy i 191 mieszkańców. W czasie II wojny światowej wieś została doszczętnie spalona, a mieszkańcy dobrowolnie przenieśli się na tereny obecnej Ukrainy.
Jakość szlaku w większości wyglądała jak na zdjęciu obok. Zalana wodą, albo brodziło się w błocie po kostki. Miejscami bardzo trudno było się z tym wyminąć. Mam nadzieję że w lecie wygląda znacznie lepiej, bo mam zamiar wybrać się tam ponownie.
Nogi już lekko zmęczone, ale czas nawet dobry. Z Olchowca na Baranie doszliśmy w nieco ponad godzinę. Zdążyliśmy przed zachodem słońca. Rozpakowaliśmy rzeczy w altanie przygotowaliśmy patyki na ognisko, i weszliśmy sobie na wieżę widokową, podziwiać piękny zachód słońca.
Kiedy słońce już zaszło, zrobiło się baaardzo zimno. Próba rozpalenia ogniska zakończyła się porażką. Wszystkie suchsze patki były przykryte grubą warstwą śniegu, a to co udało nam się wcześniej nazbierać, to były świeżo nałamane gałęzie przez wichury, które przeszły kilka tygodni wcześniej. Zmarznięci zjedliśmy na szybko coś w namiocie i poszliśmy spać. To była najdłuższa noc w moim życiu. Najgorsze jest to, że zamiast karimaty, zabrałem ze sobą matę samopompującą. Całą noc czułem przeszywające zimno. Temperatura spadła w granicach -5 stopni.
Dzień II
17.03.2016r.
Pobudkę zrobiliśmy sobie, o godzinie 6. Po ciężkiej, nieprzespanej nocy, szybko ogarnęliśmy się, zjedliśmy śniadanko, wszyliśmy jeszcze raz na wieże, rzucić okiem na wschód słońca, następnie spakowaliśmy plecaki i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Dalej nasz szlak prowadził wzdłuż granicy ze Słowacją. Bardzo przyjemna trasa, z wyjątkiem przeszkód na drodze, jakie musieliśmy pokonywać spowodowanych wcześniej wspomnianymi silnymi wiatrami. Ilość wyłamanych drzew i gałęzi blokujących drogę była ogromna, nadając oczywiście w jakiś sposób uroku temu miejscu.
Oprócz zniszczeń spowodowanych siłami matki natury, spotkać się można było również z ingerencją człowieka. Wzdłuż szlaku turystycznego został wytyczony kolejny szlak przez ciągniki, ale to już chyba staję się normą. Drzewa są masowo wycinane, przez co szlaki często nie nadają się do użytku.
Idąc dalej niebieskim szlakiem, pokonywaliśmy kolejne wzniesienia ciesząc się pięknymi widokami po stronie Słowackiej jak i Polskiej. Do Krempnej prowadzi zielony szlak przez niewielkie wzniesienie o nazwie Wysokie (657 m.n.p.m, z którego rozpościera się niesamowita panorama na Beskid Niski.
W Krempnej zrobiliśmy zakupy i ruszyliśmy dalej już z lekko obolałymi nogami i odciskami na stopach w stronę Kątów. I przyznam że to jeden z ciekawszych odcinków, jakie do tej pory przemierzyliśmy. Co w tym szlaku jest takiego wyjątkowego ?? Otóż wspinamy się na wysokość około 700 m.n.p.m po dość stromym zboczu i do tego miejscami usłanego kamieniami, i gdzieś obok nawet sobie mały strumyczek płynie, ale chyba głównie spowodowany topniejącym śniegiem, ale i tak jest pięknie ;).
Kiedy wyszliśmy z lasu, przed nami ukazały się wzgórza i pola rozpościerające się aż po horyzont. A żeby tego było mało, to słońce, które już zachodziło za jedno ze wzgórz, nadało pomarańczowego koloru temu niesamowitemu widokowi. To właśnie ten moment, kiedy człowiek uświadamia sobie po co to wszystko robi, moment w którym wszystkie dolegliwości znikają, nawet wokół oka zakręciła się niewielka łezka szczęścia.
Kiedy zeszliśmy do Kątów, słońce już całkiem zaszło za horyzont, zrobiło się zimno, byliśmy niesamowicie przemęczeni. Ostatnie podejście już pod górę Grzywacką poszło nam bardzo kiepsko. Każdy krok sprawiał ból. I pojawił się kolejny problem który dotyczył miejsca rozbicia obozu. Rozbicie namiotu na szczycie było trochę ryzykowne ze względu na wiatr, który z czasem przybierał na sile. Zmęczenie było zbyt duże żeby się nad tym długo zastanawiać. Wyszliśmy na sam szczyt a namiot rozbiliśmy sobie przy samej kaplicy, co nas w niewielkim stopniu odgrodziło od wiatru. Rozpalanie ogniska już sobie całkiem odpuściliśmy. Kolejna zimna noc. Temperatura spadła poniżej zera. Spaliśmy na twardych zimnych kamieniach, przeszywający mróz nie dawał mi zasnąć. Mam nadzieję że ten artykuł będzie przestrogą dla pozostałych, początkujących podróżników i nikt inny nie pójdzie w nasze ślady. Do tej pory zastanawiam się jakim świrem trzeba być aby wybrać się pod namiot w taką pogodę i do tego tak kiepsko przygotowanym. Na szczęście należę do ludzi, którzy uczą się na swoich błędach. Dzień zakończyliśmy z wynikiem ponad 30km.
Dzień III
18.03.2016
Kolejny dzień przywitaliśmy przyjemnym widokiem wschodu słońca z platformy widokowej na Krzyżu Milenijnym. Spakowaliśmy rzeczy jak najszybciej się dało i ruszyliśmy dalej w stronę miejscowości Chyrowa. Poruszając się czerwonym szlakiem, mijaliśmy kolejne wzniesienia. Największym z nich była Łysa Góra(641 m.n.p.m).
Po kilku godzinnej wędrówce zeszliśmy naszego celu, tam odpoczęliśmy sobie przy starej cerkwi, wokół której krąży pewna legenda. Na drzewie w cudowny sposób pojawił się obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem. I nawet mimo próby zabrania obrazu na Słowację on i tak wrócił do Chyrowej. Miejscowi uznali to za cud i z tego powodu wybudowano cerkiew, do której odbywały się liczne pielgrzymki.
Z Chyrowej zostało nam ostatnie wzgórze do pokonania o tej samej nazwie i wysokości 695 m.n.p.m. I końcu nadszedł czas na najgorszą część tej wyprawy. Z błotem spotykaliśmy się przez cały czas, ale nie w takim stopniu jak na niewielkim odcinku tuż przed Duklą. Tak wygląda szlak który jest oznaczony jako pieszy i rowerowy. Tak rozjechanego szlaku jeszcze nie widziałem. Nie ma szans żeby nie wyjść z tego nie ciągnąc za sobą 5kg błota. Najgorsze jest to, że tego się nie dało ominąć.
I tak sfrustrowani w końcu zeszliśmy do Dukli, utaplani w błocie po same kolana. Na koniec przy samym szlaku zostawiliśmy nasze kije przyszłym turystom, które nam się bardzo przysłużyły i były podporą przez całą drogę. Ostatnie ciężkie 7km do Iwonicza-Zdroju pokonaliśmy z uśmiechem na twarzy i z niesamowitym bólem nóg.
Komentarze
Prześlij komentarz